Książka, która wywarła piękno na mojej duszy....
„Szczęśliwa była moja młodość” Edmund Burke CP
W Asyżu 1 marca 1838 roku, na
świat przychodzi Franciszek Posenti, przyszły św. Gabriela od Matki Boskiej
Bolesnej…
Tego samego dnia, drugi raz rodzi się, teraz do życia
Bożego, zostaje ochrzczony w tym samym miejscu co św. Franciszek, w kościele
świętego Rufina.
dokonując obrzędu kapłan, o. Józef Batori, może uniósł z
lekka brwi ze zdziwienia na widok imponującej liczby imion, jakie miał nadać
niemowlęciu. To prawda, że ojciec był gubernatorem Asyżu, ale mimo wszystko:
Franciszek Józef Wincenty Pacyfik Rufin – czy to nie za wielu świętych patronów
dla jednego małego dziecka? Nikt się nie domyślał tego dnia, że dziecko to pod
żadnym z tych imion nie będzie znane w całym świecie ziemskim i niebieskim – i
to na całą wieczność. Na zawsze pozostało mu imię, które nadano mu wiele lat
później, gdy wstępował do zgromadzenia pasjonistów: Gabriel, Gabriel od Matki
Bożej Bolesnej.
Franciszek szybko stracił swoja ziemską matkę Agnieszkę,
miał wtedy 4 lata i rolę brakującej mamy, za która bardzo tęsknił, przyjęła
Jego najstarsza siostra, Maria Ludwika, mająca wtedy trzynaście lat
„Nad wiek rozumna, łagodnie otarła jego gorące łzy,
utuliła jego niepohamowana rozpacz i tak poważnie, jak tylko dzieci to
potrafią, wytłumaczyła mu, że mama wybrała się w bardzo długą podróż i że już
nigdy nie wróci.
Ale nie trzeba już płakać, ponieważ mama jest bardzo
szczęśliwa. Jest z Panem Bogiem w niebie i będzie się nim opiekować, ponieważ
stamtąd całkiem dobrze go widzi. Franek jednak daremnie każdego dnia spoglądał
do góry ku niebieskiemu sklepieniu nad głową w nadziei, że mu się uda bodaj raz
ujrzeć utraconą matkę”
I tak lata mijały siostra Maria Ludwika i opiekunka
Pacyfika, zajmowały się dorastającym Franciszkiem.
Mieszkali teraz w Spoleto.
Jednak do Marii Ludwiki najbardziej Franciszek przylgnął
całym sercem po śmierci matki.
Ona
„Wyczuwała jego
dotkliwą potrzebę miłości i współczucia, toteż zawsze była gotowa go wysłuchać
i służyć mu radą. Wskutek tego zawiązała się między nimi jakaś szczególna więź,
która latami stawała się coraz bliższa i mocniejsza”
Miłość Franciszka do Matki Bożej była szczególna, do niej
uciekał się kiedy było mu smutno, lub przeżywał duże trudności.
„Franek miał w swoim sypialnym pokoiku małą, gipsową
figurkę Matki Bożej Bolesnej, trzymającej na kolanach martwe Ciało Syna. Wokół
tej statuetki ogniskowały się wszystkie jego nabożeństwa. Zawsze stawiał przed
nią świeże kwiaty i dbał starannie, aby paląca się przed nią lampka oliwna
nigdy nie zgasła. O tym, jak bardzo była mu droga, świadczy najwymowniej jego
gorąca prośba, skierowana do wiernej Pacyfiki przed wstąpieniem do pasjonistów:
„Pamiętaj o lampce, nie daj jej nigdy zgasnąć – błagał – i stale zmieniaj
kwiaty, żeby zawsze były świeże „
Franciszek, bardzo kochał biednych, żebraków, ubogich
pomagał im dając swoje jedzenie, rzeczy pieniądze i mówił
„[…] Nie wolno nam gardzić biednymi, bo nigdy nie
wiadomo, co nam może się kiedyś przytrafić „
Kiedy Franciszek poważnie zachorował, wtedy przypomniały
mu się zgony w Jego rodzinie mama Agnieszka, siostrzyczka Adela, brat Paweł,
wszystkich ich zabrała śmierć i teraz bał się, że i Jego teraz czeka śmierć.
Franek uświadomił sobie, że nie chce umierać.
I nie przyznając się nikomu, złożył przyrzeczenie, że
jeśli powróci do zdrowia,
„[…] wstąpi do jakiegoś zakonu, poświęci swe życie Bogu
[…] Odtąd szybko przychodził do zdrowia i nie długo już po chorobie nie było
ani śladu […] wraz z chorobą minął i chwilowy wybuch żarliwości „
W październiku 1853 roku, papież Pius IX ogłosił
błogosławionym męczennika jezuitę, Andrzeja Bobolę, który w XVII wieku w Polsce
położył życie za wiarę.
I Franciszek, uczęszczający do szkoły prowadzonej przez
Jezuitów, miał w posiadaniu Jego Obrazek, nowego „bohatera „. Kozacy, którzy
wtargnęli do Kościoła w Pińsku, gdy błogosławiony jeszcze klęczał po
odprawionej Mszy Świętej. Kozacy tak go umęczyli, odarli go z szat, ubiczowali
go, ukoronowali cierniem. Później zdarli mu skórę, wyrwali język, ciało
przypiekali pochodniami, śmierć przyszła jako wybawienie.
Jezuici, polecili chłopcom uciekać się do orędownictwa
Andrzeja Boboli w każdej poważniejszej chorobie i tak stało się.
Franek zachorował, powtórnie. Tym razem poważne zakażenie
gardła.
Choroba postępowała, z dnia na dzień.
„Pewnej nocy, leżąc samotnie, Franek poczuł, że nadchodzi
jego godzina.
Przypomniał sobie o złożonej obietnicy, tak łatwo
powziętej i tak szybko zapomnianej. Ta dręcząca myśl napełniła go takim żalem,
że postanowił natychmiast odnowić swe przyrzeczenie i był pewien je dotrzymać.
{…} Przy łóżku leżał obrazek bł. Andrzeja Boboli. Franek
czym prędzej wyciągnął po niego rękę i przyłożywszy go do obolałego gardła,
począł się modlić żarliwie.
Ale prawie natychmiast usnął i przespał kilka godzin,
głębokim, krzepiącym snem. Obudziwszy się stwierdził, że może swobodnie
oddychać. Ostrożnie dotknął gardła: nie było ani śladu bólu i obrzmienia.
Przyjrzawszy się z bliska obrazkowi, zauważył ze pozostał na nim kilka plamek,
jak gdyby widoczny znak uzdrowienia. Ale pod wpływem radości i odzyskanych sił
znów niebawem zapomniał o swym przyrzeczeniu.”
Był, bardzo wybitnym chłopcem, inteligentnym, obdarzony,
darem pięknego śpiewu, aktorstwa, był duszą towarzyską, był kochany i czuł się
kochany, ale coś jednak, ciągnęło go w inna stronę, nie do uciech tego świata,
tylko zamknięcia i modlitwy…
Najpierw chciał wstąpić do Jezuitów, tam, gdzie chodził
do kolegium, ale później po wydarzeniach w Rodzinie wybrał surowy tryb
ascetyczny, czym cechował się zakon pasjonistów i tam Franek zaczął nowe życie
po swoich przyrzeczeniach, które stały się jasne, po śmierci Jego ukochanej
siostry Marii Ludwiki, która była z pierwszych ofiar cholery, która w tym
czasie pustoszyła Spoleto.
„Na początku 1855roku wybuchła epidemia cholery. [..] W
domu Possentich Maria Ludwika właśnie 11 marca 1855 r., obchodziła swe
dwudzieste szóste urodziny. […]
Dla Franciszka Maria Ludwika była więcej niż siostra:
przecież matkowała mu od czasu, gdy był małym chłopcem. W końcu cholera
wybuchła gwałtownie w Spoleto. I pierwszą jej ofiarą była Maria Ludwika […]
Nadszedł dzień 3 czerwca. W którym wypadało święto Bożego Ciała. Franek został
wyznaczony do niesienia Krzyża na procesji. Był jednak w rozterce, nie wiedząc,
czy powinien pójść na procesję, czy też pozostać przy siostrze.
[…] Zważywszy, że wszyscy pielęgnowali chorą, wiedział,
że nie pozostanie ona bez opieki
[…]
Podczas. gdy czekał w zakrystii na chwilę wyruszenia
procesji, usłyszał za sobą naglący szept: „Pst. Franek. Franek Possenti.
Biegnij czym prędzej do domu. Twoja siostra umarła.
[…]
Pędząc w dół uliczkami wpadł do domu, gdzie rzucił się na
kolana przy łóżku zmarłej. Maria Ludwika! Jakże spokojna i pogodna wyglądała
teraz. Oczy miała zamknięte, usta lekko rozchylone, jakby w uśmiechu. Ale
odeszła. Odeszła na zawsze.
[…]
Franciszek z poszarzałą twarzą i nieprzytomnym wzrokiem,
chwiejąc się na nogach, dotarł na oślep do swego pokoju, gdzie padł na kolana
przed statuetką swej Madonny..
[…]
Dopiero gdy po
długim czasie podniósł oczy na Madonnę i ujrzał spoczywające na jej kolanach
martwe ciało Ukrzyżowanego, rozbłysło w nim światło jakiegoś nagłego
zrozumienia. T wtedy przyszły kojące łzy, a wraz z nimi – zdolność modlitwy.
Począł modlić za piękną, czystą duszę Marii Ludwiki, za swego, tak ciężko
doświadczonego ojca. A w końcu za samego siebie.
„Matko jedyna – błagał – nie odstępuj ode mnie. Pomóż.
Nie pozostał mi już nikt prócz Ciebie”.
Wtedy, powołanie młodego świętego, wybuchło z wielka siłą
i mocą…
I wstąpił do surowego zakonu Pasjonistów
Po wszystkim, gdy minęły dni żałoby, Franciszek był już
innym człowiekiem, niż przed zgonem Marii Ludwiki, powiedział swemu Ojcu, że
chce zostać Kapłanem, tak jak jeden z Jego starszych braci, i Zakon, który
wybrał to Pasjoniści.
Powołanie Jego, potwierdziła sama Maryja, wewnętrznie
powiedziała mu zdanie.
- Franciszku idź do zakonu, świat nie jest Twoim
miejscem, tylko jest Zakon.
To było w dniu Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny.
Był to Zakon, najbardziej wymagający i surowy, który
wtedy istniał, w tamtych latach na ziemiach włoskich.
Po dużym oporze Ojca, który nie chciał, by wątłe zdrowie
Franciszka podupadło bardziej, podsuwał mu inne Zakony, ale Franciszek
powiedział, tam Go Bóg wzywa, i musi w końcu powiedzieć tak, i Ojciec zgodził
się.
Franciszek opuścił, rodzinny kochający dom, gdzie
pozostał ślad Jego kochanej matki i siostry. i rodzeństwa i zbolałego Ojca…
10
września jest już w Morrovalle (Macerata), aby rozpocząć nowicjat. W drodze
przezwyciężył jeszcze próby zadane przez ojca w celu sprawdzenia jego
powołania. Miał jednak rację Michele, kiedy mawiał w rodzinie:
„Wiecie, jaki jest Checchino; jak już podjął decyzję, to nie pozwala się od niej odwieść”.
„Wiecie, jaki jest Checchino; jak już podjął decyzję, to nie pozwala się od niej odwieść”.
W Morrovalle
Checchino spotyka innych dziesięciu nowicjuszy, wśród których jest o. Bernardo
Maria Silvestrelli. Mistrzem nowicjatu jest o. (Rafał) Raffaele Ricci, a jego
zastępcą sługa Boży o. Norberto Cassinelli. Checchino czuje się w końcu
zrealizowany. Również Sante jest już pogodny, przekonany o powołaniu syna.
Akceptuje „niezgłębione plany Bożej Opatrzności”. Zawsze pouczał o tym swoje
dzieci. Teraz sam pochyla czoło, nawet jeśli ból z powodu rozłąki jest tak
silny, że trudno go opisać precyzyjnie.
Zatem, w
wieku osiemnastu lat, Checchino zmienia kierunek. Syn gubernatora o pomyślnej
przyszłości, tancerz kochający wyścigi, zamyka się w klasztorze, gdzie życie,
na oko człowieka ze świata, upływa monotonnie i zwyczajnie. Czy jest na to wszystko
wytłumaczenie? Pewnie, że jest. Od momentu, w którym Matka Boża na drogach
Spoleto zaprosiła go, patrząc mu głęboko w oczy i biorąc go do swojego serca,
jasno ujrzał swoją przyszłość. Wyraźne zerwanie z przeszłością i fantastyczne
przyspieszenie w górę. Z natury zafascynowany pięknem, zrozumiawszy, że
najwyższym pięknem jest świętość, czyni z niej swój jedyny cel. I skupia się na
nim w pełni.
21 września 1856 roku, obłóczony w habit pasjonistowski, wybiera nowe imię: (Gabriel od Matki Bożej Bolesnej) Gabriele dell’Addolorata; imię, które ustawicznie przypomina mu o Matce Bożej. W roku następnym składa profesję zakonną. W czerwcu 1858 roku przeprowadza się do Pievetoriny (Macerata) na studia filozoficzne pod kierunkiem ojca Norberto, który będzie przy nim aż do śmierci. 10 lipca 1859 roku jest już w Isola del Gran Sasso, aby studiować teologię i przygotować się do kapłaństwa. 25 maja 1861 roku w katedrze w Penne otrzymuje tonsurę i niższe święcenia. Wkrótce się rozchorowuje; wszelkie lekarstwo wydaje się niewystarczające. Nie dochodzi nawet do kapłaństwa. 27 lutego 1862 roku „o wschodzie słońca” umiera wsparty najsłodszą wizją Matki Bożej wezwanej z przejmującą miłością: „Mamo moja, przybądź śpiesznie”. Jeszcze nie minęło sześć lat od jego wstąpienia do Pasjonistów. Współbracia zostają tam wokół łóżka, by patrzeć na niego sycąc się najsłodszymi wspomnieniami. I wzruszeni pamiętają...
Pamiętają
jego życie spędzone w cieniu Maryi. Ona w istocie „rozpoczęła w Spoleto
wezwaniem go do życia zakonnego, towarzyszyła mu i dalej go wspomagała w dziele
jego uświęcenia; dopełniła dzieła wraz z przyjściem, aby wziąć jego duszę i
zabrać ją blisko siebie do raju. Wydawało się, że nie był nikim innym jak
połączeniem dzieła Maryi”. Matka Boża, i to Matka Boża Bolesna w sposób
szczególny, była treścią jego życia. Złożył specjalny ślub: rozpowszechniać
nabożeństwo do Matki Bożej Bolesnej.
Ale czy
Gabriele naprawdę umarł? Wydaje się, że śpi pogodnie. Spoglądają na niego po
raz ostatni i widzą go takim, jak opisze go jego dyrektor. „Mój Gabriele, powie
o. Norberto, miał charakter bardzo żywy, łagodny, przymilny, a zarazem
zdecydowany i hojny. Miał serce bardzo wrażliwe, pełne czułości; sposób
działania nade wszystko urzekający, miły, naturalnie uprzejmy. Był wesoły i
serdeczny, o słowie czułym, dowcipnym, prostym, pełnym łaski. Miał sylwetkę
pełną wdzięku, był szczupły oraz uporządkowany w każdym sposobie postępowania.
Miał oczy okrągłe, czarne, dosyć żywe i piękne: przypominały dwie gwiazdy. W
końcu cnotliwość i świętość wieńczyły wszystko. Jednoczył wiele zalet, które z
trudnością można spotkać u jednej osoby. Nie byłoby zadziwiające, jeżeli
zjednałby przychylność wszystkich. Był naprawdę piękny na duszy i na ciele”.
Tak to odbywa się pochówek, zostaje odprawiony pogrzeb. Lecz bardziej aniżeli modlić się za Gabriela, ludzie modlą się do Gabriela: wszyscy są przekonani, że składają w grobie, wykutym w krypcie kościoła, nie zwłoki, lecz nasienie przeznaczone na to, by rozkwitnąć. Czas zna tylko Bóg. Nie będzie zbyt długi. W 1866 roku Pasjoniści zostają usunięci z klasztoru w Isola. Wydaje się, że wszystko już zostanie zapomniane w ciszy. Zaś... W 1891 roku rozpoczynają się procesy beatyfikacyjne; w 1892 roku odbędzie się ekshumacja szczątków doczesnych Gabriela, której będzie towarzyszyło mnóstwo spektakularnych cudów. W 1894 roku Pasjoniści powracają do Isoli wezwani przez owego młodego studenta, który nie przyjmuje do wiadomości informacji o swojej śmierci. 31 maja 1908 roku Gabriele zostaje ogłoszony błogosławionym, a 13 maja 1920 roku – kanonizowany.
Reszta jest
historią uroku coraz bardziej wzrastającego, życia coraz pełniejszego. Nadal
jest historią świętości nieznającej zachodu. Na świecie jest ponad tysiąc
kościołów jemu poświęconych. A w (Abruzji) Abruzzo, u stóp szczytu Gran Sasso,
gdzie kiedyś był nieduży, mało uczęszczany kościółek, teraz znajduje się jedno
z najbardziej znanych i najbliższych sercu pielgrzyma sanktuariów. Tutaj
Gabriele wzywa, przyciąga i przyjmuje. Niezliczona rzesza pielgrzymów nawiedza
to miejsce. Przy jego grobie udzielane są liczne łaski, rozkwitają wspaniałe
cuda. Dla wielu chorych Gabriele jest jedyną nadzieją. Dla wielu przystanąć na
chwilę przy urnie z jego relikwiami jest największym marzeniem. A często
nadzieja nie zawodzi: cud dotyka serca pokutującego, zabliźnia rany krwawiące
oraz wskrzesza organizm skazany na obumarcie. Gabriele żyje, jeszcze się
uśmiecha. Wciąż rozdaje łaski i cuda.
Zmarł w opinii świętości w dniu 27 lutego 1862 roku, w
wieku 24 lat w Klasztorze w Isola del Gran Sasso, gdzie później wyrosło,
wielkie Sanktuarium, do którego pielgrzymują młodzi Włosi, modląc się o pomoc
do św. Gabriela od Matki Bożej Bolesnej, także otarty jest proces
beatyfikacyjny, o. Norberta, spowiednika i kierownika duchowego świętego
Gabriela.
Jego dniem wspomnienia w Kościele powszechnym, jest dzień
27 luty, dzień narodzin do Nieba.
Jest, to bardzo piękna książka, jednych tchem, ją
przeczytałem, w wielu miejscach, utożsamiałem się z nim, w tym jak bardzo
cierpiał, nad tym, że nie został kapłanem.
W sumie bolesne życie świętego Gabriela, było bardzo
ciężkie, ale i zarazem piękne.
Modlitwa
Boże, Ty w cudownym
planie miłości powołałeś Świętego Gabriela, aby żył tajemnicą krzyża razem z Maryją, Matką Jezusa, prowadź naszego ducha do
Twojego Syna Ukrzyżowanego, abyśmy uczestnicząc w Jego męce i śmierci, dostąpili chwały zmartwychwstania.
Przez naszego Pana, Jezusa Chrystusa Twojego Syna, który z Tobą żyje i króluje w jedności Ducha Świętego, Bóg przez wszystkie wieki wieków. Amen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz